Strony

piątek, 26 lipca 2013

"Bradford Bad Boys"

Zaczęłam pisać opowiadanie "Bradford Bad Boys".
Fragment pierwszego rozdziału:

Usłyszałam głośny huk, a następnie dźwięk tłuczonych szyb. Instynktownie postanowiłam doznać bliskiego kontaktu z podłogą, przy której, w pewnym sensie, mogłam być bezpieczniejsza. Sparaliżowana leżałam na panelach z twarzą schowaną w dłoniach. Gdy cały szok minął po kilku sekundach, podniosłam wzrok i rozejrzałam się dookoła. Wszędzie szkła. Dużo szkieł. Leżałam wśród drobin rozbitych szyb. Na rękach i ramionach dostrzegałam liczne drobne rany. Postanowiłam się podnieść i stanęłam na chwiejących się nogach. Podeszłam do ram okna i dostrzegłam płonący wrak samochodu. Ogłuszona z nieznośnym szumem u uszach, podążyłam do holu i wybiegłam na werandę. Coś, co od kilku dni było moim nowym samochodem, który dostałam jako prezent urodzinowy, płonęło, a wokół w promieniu wielu metrów leżały jego szczątki. Upadłam na kolana, zaczęłam krzyczeć i rozpaczliwie płakać. Przyczyną huku był wybuchający samochód, wewnątrz którego był mój brat.


Jeśli Cię zaciekawiło, zapraszam na bloga: http://bradfordbadboys.blogspot.com/
Mam nadzieję, że polubicie to opowiadanie i nie będzie nudne jak flaki z olejem.
Dopiero pierwszy rozdział ;)

wtorek, 23 lipca 2013

HAPPY BDAY 1D!

Hej. To dokładnie 3 lata temu zostało utworzone One Direction aka całe moje życie.
Jestem z nich strasznie dumna i wiele im zawdzięczam.
Są dla mnie więcej niż wszystkim...
Wszystkie ich kochamy, prawda? x
ŻYCZĘ IM WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO: JESZCZE WIĘCEJ SUKCESÓW, FANÓW, NAGRÓD, NOMINACJI ORAZ ODNOSZĄCYCH SUKCESY PŁYT, SINGLI I TELEDYSKÓW.

to wszystko, co jestem w stanie napisać, bo płaczę.. jestem z nich taka dumna i codziennie dziękuję Bogu za to, że są (1D).


_______________
co do bloga, prawdopodobnie zawieszam. nikt nie komentuje, nikt nie czyta. nawet nikt nie "ocenia".


to wszystko, co miałam Wam do powiedzenia.
dzięki za uwagę.

xoxo, Dżejn M. x

poniedziałek, 22 lipca 2013

Imagine number 42



Wyrywa mnie ze snu donośny tupot. Zdezorientowana, rozglądam się dookoła. Jeszcze nie świta, ale obolałymi oczami dostrzegam zagrożenie.
Trudno byłoby nie zauważyć ściany ognia sunącej prosto na mnie.
W pierwszym odruchu usiłuję zejść z drzewa, ale jestem przyczepiona pasem do gałęzi. Nieporadnie odpinam sprzączkę i zwalam się jak kłoda na ziemię, wciąż uwięziona w śpiworze. Nie ma czasu na pakowanie. Na szczęście plecak i butelka z wodą są w śpiworze. Wpycham do środka także pas, zarzucam pakunek na ramię i uciekam. Świat sprowadza się teraz do płomieni i dymu. Płonące konary z trzaskiem spadają z drzew i eksplodują pióropuszami iskier u moich stóp. Nie mam wyboru, podążam za zwierzętami.

Pędzę w ślad za królikami i jeleniami, dostrzegam nawet watahę dzikich psów gnających przez las. Wierzę w ich zdolność orientacji, bo mają bardziej wyostrzony instynkt. Są jednak dla mnie zbyt prędkie. Z gracją pędzą między krzewami, a ja zahaczam butami o korzenie i zwalone gałęzie. Nie mam co marzyć o dotrzymaniu kroku zwierzynie.

Panuje upiorny skwar, lecz od upału dokuczliwszy jest dym. W każdej chwili grozi mi uduszenie. Przyciskam do nosa górę koszuli, zadowolona, że ubranie jest kompletnie mokre od potu. Korzystam z cienkiej warstwy ochronnej tkaniny, biegnę dalej. Krztuszę się, usiłuję nie zwracać uwagi na śpiwór, walący mnie w plecy, i gałęzie, które wyłaniają się z szarej, dymnej mgły i nieoczekiwanie chłostają mnie po twarzy. Wiem tylko, że muszę biec.

Kataklizmu nie wywołał nieostrożny trybut, którego ognisko wymknęło się spod kontroli. To nie jest dzieło przypadku. Ścigają mnie płomienie nienaturalnej wysokości, jednolite, bez wątpienia zaplanowane i wzniecone przez człowieka, maszynę, organizatora. W ostatnim dniu z areny ziało nudą. Nikt nie zginął, może nawet nikt z nikim nie walczył. Widzowie w Kapitolu szybko stracą zainteresowanie, jeśli igrzyska nie będą dostatecznie pasjonujące. Do tego absolutnie nie wolno dopuścić.

Rozumowanie organizatorów jest proste. Sformowała się wataha zawodowców, która dąży do wymordowania pozostałych rywali, zapewne rozsianych po całym obszarze areny. Pożar ma nas zagonić w jedno miejsce. Mogę sobie wyobrazić bardziej subtelne sposoby nakłaniania ludzi do walki, ale temu nie sposób odmówić wyjątkowej skuteczności.

Przeskakuję nad płonącą kłodą. Sus nie jest dostatecznie wysoki. Dolna część kurtki staje w płomieniach, muszę się zatrzymać, aby zedrzeć z siebie ubranie i zdusić ogień butami. Nie zamierzam jednak zostawić częściowo zwęglonej i dymiącej odzieży. Lekceważę ryzyko i wpycham kurtkę do śpiwora, mam nadzieję, że z braku dostatecznej ilości tlenu ogień zgaśnie. Wszystko, co mam, mieści się w śpiworze. To niewiele, ale musi mi wystarczyć do przeżycia.

Po kilku minutach czuję nieznośne pieczenie w gardle i nosie. Wkrótce zaczynam kaszleć bez opamiętania, mam wrażenie, że płuca mi się gotują. Paskudne uczucie przeradza się w cierpienie, a każdy oddech boleśnie rozpala wnętrze klatki piersiowej. W chwili gdy żołądek podchodzi mi do gardła, udaje mi się schronić pod występem skalnym. Wymiotuję, przepada mizerna kolacja i żałosne resztki wypitej wody. Spazmatyczne torsje trwają do czasu, gdy organizm nie ma już czego usunąć z przewodu pokarmowego.

Przez moment tkwię na czworakach, ale wiem, że muszę ruszać w dalszą drogę. Przeszywają mnie dreszcze, mam zawroty głowy, z wysiłkiem chwytam upragnione powietrze. Pozwalam sobie na wypłukanie ust odrobiną wody, wypluwam wstrętny osad i wypijam kilka łyków z butelki.

Masz minutę, powtarzam sobie. Jedną minutę na odpoczynek.

Korzystam z okazji, aby uporządkować ekwipunek, zwijam śpiwór i byle jak upycham wszystko w plecaku. Minuta dobiegła końca. Wiem, że pora ruszać dalej, ale dym utrudnia mi myślenie. Moim kompasem były dotąd chyże zwierzęta, lecz za nimi nie nadążałam. Mam świadomość, że jeszcze nie wędrowałam po tej części lasu, dotąd nie natrafiłam na tak pokaźnej wielkości skały jak ta, pod którą się teraz ukrywam. Dokąd zaganiają mnie organizatorzy? Z powrotem w stronę jeziora? Na nowe tereny, pełne nowych niebezpieczeństw? Zaledwie przez kilka godzin cieszyłam się spokojem nad stawem, kiedy rozszalał się żywioł. Czy dałabym radę wędrować równolegle do czoła fali ognia i w ten sposób powrócić w okolice, z których uciekłam? A może przynajmniej udałoby mi się wrócić nad staw, do źródła wody? Pasmo pożaru musi mieć gdzieś swój kres, a ogień nie może palić się w nieskończoność. Płomienie zgasną, ale nie dlatego, że organizatorzy nie potrafią ich podtrzymywać. Po prostu nie wolno znudzić telewidzów. Gdybym przedostała się na drugą stronę linii ognia, uniknęłabym spotkania z zawodowcami. Postanawiam obejść piekło, choć wiem, że nadłożę wiele kilometrów. Długą, okrężną trasą powrócę tam, skąd uciekłam. Nagle tuż obok, w odległości pół metra od mojej głowy eksplodują na skale pierwsze dwie kule ognia. Wyskakuję z kryjówki, strach na nowo podwaja moje siły.*




-Skarbie, hej! Hej, obudź się! Skarbie! - słyszę doskonale znany mi głos. Głos mojego Anioła Stróża. Otwieram oczy i widzę zmartwionego Nialla. -To tylko koszmar. Jestem tutaj. Ze mną nic złego Ci się nie stanie. - zapewnia i przytula mnie do siebie.
Od jakiegoś czasu mam dziwne sny. Są one pełne fantastyki i praktycznie mało realne. A jednak budzę się przestraszona i w mojej wyobraźni wyglądają tak realistycznie, że moja podświadomość bierze je za wydarzenia prawdziwe. Na szczęście mam przy sobie swojego Anioła, który weźmie mnie w objęcia i dzięki temu jestem pewna na sto procent, co jest fikcją, a co rzeczywistością. Przy nim czuję się bezpieczna.


_____________
*Fragment "Igrzysk Śmierci" S.Collins (rozdział 12/13)
Ostatni akapit jest mojego autorstwa.

Czekałam na jakikolwiek komentarz od Was. Niestety nie doczekałam się.
To "coś" powyżej również nie należy do genialnych, ale jakiś odzew od Was, choćby krytyki, przydałby się.
Jesteście, czy Was nie ma?

xoxo, Dżejn M. x

niedziela, 14 lipca 2013

Imagine number 41.


Magia wakacji była jakaś niewyczuwalna. Dawny entuzjazm do całodziennych spotkań i wygłupów z przyjaciółmi nieoczekiwanie wygasł. Chciałam tylko i wyłącznie samotności. Ale jakiego nastroju spodziewać się można, gdy za oknem zamiast słońca są chmury i deszcz. Nie poznawałam sama siebie. Dusza towarzystwa, uwielbiająca się śmiać, całymi dniami leżała samotnie wpatrzona w sufit z słuchawkami na uszach i łzami pod powiekami. No może nie dosłownie. Przez większość dni opiekowałam się moim młodszym braciszkiem, podczas gdy rodzice byli w pracy. I tego towarzystwa również miałam dość. Ośmiogodzinna opieka nad małym szkrabem, wczesne wstawanie i spełnianie zachcianek, byleby nie płakało, to coś nie dla mnie. Młodość rządzi się swoimi prawami i chciałam wolności. żądałam od losu zmiany swojego życia, ale ten uparcie nie miał zamiaru mi pomóc. To mnie męczyło. A do tego niezliczone pretensje rodziców. Miałam wolne i pragnęłam wypoczynku w samotności, ale oni mi to utrudniali. Nie miałam się gdzie wyrwać. Przyjaciele? Niby dlaczego mam poświęcać czas mojego życia, który jest jego nieodzowną częścią i nigdy nie powróci, dla kogoś, kto jest względem mnie obojętny, a gdy jest w potrzebie nagle sobie o mnie przypomina? Rodzina? Odpada. Zdana byłam na nocne użalanie się nad moim życiem.

Kolejny lipcowy wieczór. By uniknąć kolejnych kłótni z rodzicami, na którą najwyraźniej się zanosiło, wybrałam się na spacer z psem. Wierny kundel nigdy mnie nie zwiódł, a teraz mogłam go wykorzystać. Z racji tego, że negatywne wspomnienia wróciły miałam potrzebę wypłakania się. Ruszyłam do parku. Po raz pierwszy wyszłam z domu w starych jeansach, białym podkoszulku, na który zarzuciłam stary, beżowy sweterek i niestarannie upiętym koku. Nawet nie nałożyłam makijażu. Nie chciało mi się. Nie byłam sobą. Tak mi się wydawało. A może właśnie byłam sobą? Może moja natura polega na prostocie? Załamywało mnie to, że nie wiedziałam kim jestem, jakie mam cele i kim chcę być. Ze spuszczoną głową dotarłam do opustoszałej części parku, na huśtawki. Spojrzałam w niebo, które częściowo zasłaniały konary niedaleko rosnącej brzozy. Coraz więcej gwiazd na nim tańczyło. Wydawały się takie radosne.. smutna muzyka w słuchawkach i błyskawicznie moje oczy zaczęły się szklić, roniąc kilka słonych kropel.
-Co się stało?
-Słucham? Nie, nic. Wszystko w porządku. – odpowiedziałam, spojrzawszy na stojącą obok mnie postać. Był to dość wysoki, dobrze zbudowany chłopak w marynarce z postawionymi ku górze włosami. Usiadł obok mnie na huśtawce. Spojrzałam w jego zielone oczy, dostrzegając zatroskanie.
-Płakałaś. – zauważył.
-Nie. No co Ty. Wydawało Ci się. – podejmowałam próby zbycia się go. Bezskutecznie. Wciąż nalegał. Wzięłam psa dotychczas leżącego niedaleko mnie na kolana. – Po prostu mam doła. I tyle. – rzekłam. No cóż, to była prawda.
-Mhm – chrząknął, zamyślając się. – Może masz ochotę na gorącą czekoladę czy coś? Niedaleko jest fajna knajpka. To na pewno poprawi Ci humor. Służę także radą, jeżeli masz konkretny problem. – zaproponował z uśmiechem.
-Czy ja wiem.. nie chcę się narzucać. Poza tym jest już dość ciemno, mam ze sobą psa i rodzice pewnie będą się martwić. – wykręcałam się. Nie chciałam iść w takim stanie z jednym z celebrytów na spotkanie(?) w kawiarni.
-W takim razie koniecznie muszę Cię odprowadzić do domu. Pod same drzwi. – rzekł poważnym tonem.
-Ok.
Szliśmy ulicami oświetlanymi przez latarnie i rozmawialiśmy co chwilę się śmiejąc.
-A jak to jest być rozchwytywanym i uwielbianym przez miliony nastolatek? – zapytałam z zaciekawieniem.
-To jednak wiesz kim jestem?
-Oczywiście. Kto nie znałby słynnego Liama Payne`a. – powiedziałam zabawnie podnosząc brew na swój specyficzny sposób. Zaśmiał się.
-Dlatego ze mną rozmawiasz? – usłyszałam w jego głosie zrezygnowanie.
-Nie, skądże. Wydajesz się dość miły. Przepraszam, ale do tej pory myślałam, że jesteś zapatrzonym w siebie kolesiem, jak wszyscy w tej branży. Ale pomyliłam się i zwracam honory. Tylko dlaczego podszedłeś do mnie? Z litości, a może z tego, żeby się wykazać?
-Nic z tych rzeczy. Chciałem, byś podarowała mi swój uśmiech i … numer telefonu. – odrzekł zafascynowany. – To jak?
-Hmmm.. ok. dlaczego by nie?
Podałam mu rząd cyferek będących numerem mojego telefonu. Doszliśmy do mojego domu i pożegnaliśmy się symbolicznym podaniem sobie dłoni. Weszłam do domu i od razu odczytałam wiadomość, wcześniej meldując się, że przybyłam.

`Kiedy znów się spotkamy? Już nie mogę się doczekać. Liam :) xx` . uśmiechnęłam się do telefonu i odpisałam : `Mam nadzieję, że szybko :) x`.


__________
Witam Was po dłuuuuuuuuuuugiej przerwie!
Dziś krótki imagine. Znalazłam go gdzieś na dysku. Jest taki jakby... nijaki. Prawda?
Wracam do pisania. Są wakacje, więc nadrobię zaległości. Wiem, że są ogromne.
Ktokolwiek będzie czytał? Widzę, że nadal kilkanaście osób tu zagląda:)

Kocham Was i dziękuję za cierpliwość,
Wasza Dżejn M. xx

czwartek, 7 marca 2013

Question

Mam pytanie: prowadzić tego bloga dalej? Będziecie czytać? Trwa rok szkolny, więc nie jestem pewna, czy warto mi się wyświeżać. Proszę o komentarz każdego, kto będzie tu zaglądał. Raz chyba możecie skomentować, prawda? Z góry dziękuję.
Dżejn M. x

wtorek, 5 lutego 2013

Imagine number 39.

<piosenka>
-Wiesz, że do naszej klasy przychodzi nowy? - oznajmiła mi przyjaciółka, którą dostrzegłam po zamknięciu szafki.
-No i? - rzuciłam, próbując ujrzeć sens rozpoczęcia tematu.
-Nie ekscytuje Cię to, jaki będzie? - oczekiwała ode mnie odpowiedzi.
-A powinno? - zastanawiałam się.
-No a nie? - dociekliwie próbowała wzbudzić we mnie jakieś uczucia.
-Czekaj, niech pomyślę.... NIE. - odrzekłam i odwróciłam się, wpadając na kogoś. -Sorry. Moja wina. -rzekłam i chciałam odejść, gdy ta osoba mi to uniemożliwiła, zachodząc mi drogę.
-To ja przepraszam. Jestem Harry i...
-Bardzo mi miło, Harry. Przepraszam, ale się śpieszę. - wydukałam, unosząc wzrok. Spojrzałam w jego zielone oczy i coś mnie w nich ujęło.
-Ty jesteś Styles? - wtrąciła się w dialog Jennifer. Jennifer to jedna z cheelederek, które mają wrażenie, że władza i popularność w szkole należy do nich. Szczerze mówiąc takie wartości nie miały dla mnie znaczenia. W moich oczach była nikim.
-Tak. - odpowiedział chłopak.
-Nie żartuj sobie. Nie zadawaj się z taką osobą! Totalny margines społeczny. - podkreśliła ostatnie zdanie, starając się wykorzystać swój hiszpański akcent.
-Mówisz o sobie, rozumiem? - zaczęłam ją przedrzeźniać.
-O tobie.. kimkolwiek jesteś. - obraziła mnie, pogardliwie na mnie patrząc.
-Miło mi. Ale zajmij się lepiej sobą, bo chyba przybył ci gram tłuszczyku na lewym udzie. - powiedziałam i uśmiechnęłam się triumfalnie. Chłopak z lokami parsknął śmiechem, lecz po chwili się uspokoił. Jennifer zrobiła grymas na twarzy i była bliska wybuchu szału, ale obecność Harry'ego jej na to nie pozwoliła.
-Gdybyś chciała wiedzieć, to schudłam kilogram! Chodź, Harry! Nie ma sensu prowadzenie konwersacji z kimś takim! Przedstawię ci ludzi, którzy są warci twojej uwagi! - rzekła dumnie i chwyciła zdezorientowanego chłopaka pod rękę.
-Tak, tak. Lepszej gadki się nie dało? Podali ci taką na zajęciach dla laleczek? A nie, ty przecież należysz do tapeciar. - dodałam na pożegnanie. Ta odwróciła się, a jej wzrok mówił "jeszcze cię zniszczę". Jakoś specjalnie się nie przejęłam.
-Dlaczego kłócisz się z nią? Doigrasz się! - ostrzegała przyjaciółka, która dotychczas przyglądała się całej sytuacji.
-Już się boję. - rzuciłam i ruszyłam w stronę klasy, w której miałam zajęcia.
*
-Hej! Mogłabyś zaczekać? Hej! - krzyczał ktoś za moimi plecami. Odwróciłam się, by upewnić się, czy to nie do mnie. Okazało się, że moja myśl okazała się słuszna. Przystanęłam, a po chwili tuż przy mnie znalazł się Harry. Na lekcji z wychowawcą dowiedziałam się, że to ten nowy uczeń. Oczywiście Jennifer oznajmiła, że ona zajmie się nim, oprowadzi po szkole i wszystkie przekaże mu wszystkie niezbędne informacje. -Dzięki. - rzucił, biorąc głębokie oddechy, by unormować tętno.
-Nie ma sprawy. Nie idziesz z twoją nową dziewczyną? - zagadałam ciekawa odpowiedzi.
-Nową dziewczyną? - udawał zdziwionego.
-No Jennifer. Wiesz, zawsze pokręci tyłeczkiem przed nowymi chłopakami, rozkochuje ich w sobie, bawi się nimi, a potem rzuca. Taki tam jej rytuał. - prowadziłam gadkę, jakbym była panią profesor i dawała wykład uczniowi.
-Dlaczego ona cię tak nie lubi? - zapytał.
-Nie zadaje się z marginesem społecznym. - odpowiedziałam, rysując cudzysłów w powietrzu.
-A jesteś nim? - prowadził ze mną jakby wywiad.
-A wyglądam? - zadałam mu pytanie.
-W jej oczach pewnie tak, ale w moich... - urwał, przeszywając mnie wzrokiem.
-Miło. Przepraszam, ale śpieszę się do domu. - już miałam odejść, gdy chwycił mój nadgarstek.
-Zawsze się gdzieś śpieszysz. Mogłabyś mi dać swój numer telefonu? - ładnie poprosił.
-Jennifer cię przysłała? - próbowałam się go pozbyć, jeśli moje obawy byłyby słuszne.
-Nie. - odrzekł. Wyglądał na osobę, która nie potrafiła kłamać.
-Zanotujesz, czy będziesz pamiętał? - uległam, a na jego ustach zawitał szeroki uśmiech.
-W razie czego zanotuję. - radosny szukał czegoś w plecaku, by zapisać ciąg cyfr.
***
-Dlaczego ty zawsze musisz mieć rację? - rzekł z pretensjami. Czerwone od płaczu oczy wciąż roniły łzy.
-To i tak był jej rekord. - wzruszyłam ramionami.
-Nie pomagasz! - lamentował, zużywając kolejną chusteczkę higieniczną.
-A nie mówi...
-Nie wypowiadaj tych słów! Mówiłaś, ostrzegałaś, ale ja się zakochałem! No co ma zrobić facet?! - wyżalał się i ubolewał nad swoim losem.
-Niby byłeś inny i nie miałeś się dać tyłeczk... Wiem, nie pomagam. - ucięłam, gdy sparaliżował mnie wzrokiem. - Wiesz, przeżyjesz jeszcze dużo zawodów miłosnych. - próbowałam go pocieszać jako przyjaciółka. Przez pół roku, które minęło zaprzyjaźniliśmy się ze sobą. Ostrzegałam go wielokrotnie przed Jennifer, ale jakaś część jego mi nie wierzyła, a kolejna część miała nadzieję, że ta lalunia się zmieniła.
-Ale ja myślałem...
-Nie myśl, bo ci to nie wychodzi. Jak widzisz. - powiedziałam z sarkazmem i po chwili dostałam z poduszki. - Auć! - wrzasnęłam. - Za co to?!
-Wredna jesteś! - zarzucił mi coś, co w zasadzie było prawdą.
-Jestem szczerą przyjaciółką. No dobra, a teraz serio. - zaczęłam, podchodząc do niego i obejmując go. - Pomijając to, że ostrzegałam, bardzo mi przykro. Po prostu trafiłeś na złą dziewczynę. Często zaletą jest wrażliwość, ale w tym przypadku jest to jakby... przekleństwo. Nic nie poradzisz. Musi samo przejść. - udzielałam rady.
-A pomoże mi pani, pani doktor? - zapytał drżącym głosem z wielbioną przeze mnie chrypką.
-Moim zadaniem jest pomóc ci znów uwierzyć w prawdziwą miłość. Taka istnieje. Wystarczy dobrze poszukać. - zapewniłam, z delikatnym uśmiechem.
-Dziękuję, pani doktor. Zostaje pani mianowana moim specjalistą w sprawie złamanego serca. - rzekł, całując mnie w policzek.
-Do usług. A teraz ruszaj tyłek i przynieś coś dobrego z kuchni, a ja wybiorę jakąś komedię. Pasuje? - upewniłam się, pytając wzrokiem.
-Pasuje! - zgodził się ze mną, obdarzył szerokim uśmiechem i wybiegł z pokoju. Głośno odsapnęłam.
-Dziecko. - wzniosłam ręce ku górze, przewracając oczyma.
-Słyszałem! - krzyknął z holu.

Your hearts been stolen
Eyes weren't open
Trust is broken
But I'll make you believe again

Make you stronger
So we'll live longer
You've lost your faith in love
But I'll make you believe again

I'll give you the strength that you need to forget
I'll be the last thing that you would regret
Make you believe in love again








__________________

jeśli nie komentujecie, zostawcie chociaż ocenę. proszę ♥

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Imagine number 38.

<włącz to>


Bezczynnie patrzyłem jak nasza przyjaźń się rozpada. Jak z sekundy na sekundę, z minuty na minutę, z godziny na godzinę, z dnia na dzień oddalaliśmy się od siebie. Byliśmy sobie coraz bardziej obcy. Zmieniała nas sława, pieniądze, popularność i ingerencja osób trzecich. Przez ciągłe granie i zagmatwane sytuacje, wywołane błyskotliwością modestu, nie mieliśmy już dla siebie tyle czasu i pasja, jaką była nasza praca, zmieniła się w przykry obowiązek. Ciągłe udawanie i ograniczona swoboda bycia sobą, niszczyły nas od środka. Mogłem tylko patrzeć jak piątka najlepszych kumpli, najbardziej zgrany zespół, dążący w jednym kierunku, z czasem przestaje istnieć. I najgorsze było to, że tylko ja to widziałem. Dowód? Oto jedna z podjętych prób rozmowy z chłopakami:

"-Dlaczego nas tu ściągnąłeś? - zapytał pełen wyrzutów Malik. -Miałem spędzić dzień z Perrie, bo wkrótce wyjeżdża w trasę, a ja zostaję w Londynie.
-No właśnie. Nie zauważyliście, że nie mamy dla siebie czasu? - podjąłem próbę rozmowy.
-Stary. Razem pracujemy i podróżujemy. Zespół pochłania 4/5 mojego życia. Więc nie mów, że nie poświęcamy sobie czasu. - rzekł Harry z ironią.
-Nie o to chodzi! - wściekłem się. - Pamiętacie czasy XFactora? Wtedy spędzanie czasu ze sobą nie było uciążliwe. Razem świetnie się bawiliśmy! Śpiewanie było naszą pasją. Byliśmy sobą i nasza przyjaźń była na prawdę ogromna....
-Cały czas jest. Nie wiem, co Ty pleciesz. Chyba Ci się nudzi. Zrób twitcama albo odwiedź Nandos. Zabijesz czas i może przestaniesz bredzić. - zdenerwował się Louis.
-Nie wyzywaj go. Chce dobrze. - obronił mnie wielkoduszny Liam.
-Chyba z Wami coś nie tak. Nie widzę nic złego w naszym zachowaniu. - stwierdził Tomlinson.
-Ma rację. Czasy XFactora dawno minęły. Teraz jesteśmy sławni i musimy się pilnować. Nie ma miejsca na takie wybryki. - oznajmił Zayn.
-No niby racja, Malik. Dobra, już muszę się zbierać. Idę do kina z Dan. - poinformował nas Payne.
-Sami widzicie! - próbowałem podać im argument mojej obawy.
-Widzimy, że przyda Ci się sen. - uciął Tommo i wszyscy opuścili pomieszczenie z obojętnymi minami, zostawiając mnie załamanego."

W Liamie, Zaynie, Louisie czy Harrym nie miałem już wsparcia. Szukałem go gdzieś indziej, gdyż oni byli zajęci swoimi dziewczynami i zamieszaniem wokół nich. Nic nie było jak dawniej. Zaczęli nałogowo się tatuować, przestali być zabawni. Przez nienawiść, jaką obdarzali nas antyfani, staraliśmy się kontrolować swoje zachowanie. Właściwie oni beztroskę ograniczyli do zera. Nie chodzi o to, że dojrzeli czy dorośli. Jednego dnia są pełnymi życia dzieciakami, a drugiego już poważnymi wokalistami? Sami chyba widzicie, że to niemożliwe. I tylko ja zdawałem sobie z tego sprawę. Ja - Niall Horan. Może to faktycznie dlatego, że tylko ja z nich byłem singlem? Może to dlatego, że ja miałem najwięcej czasu, a oni zajmowali się swoją miłością? Tak czy owak, nic nie robiąc, stało by się to, czego najbardziej nie chcieli nasi fani, a w szczególności ja sam. One Direction było całym moim życiem. Gdyby było tak, jak do tej pory - chłopcy zajmowaliby się sobą, oddalili się maksymalnie od siebie,a  w końcu stracili wspólny język i zaufanie do siebie. Wtedy skończyłaby się przyjaźń i wspólną pracę uważaliby za mękę. Nie mogłem na to pozwolić. A jak coś sobie postanowię, to nie ma odwrotu. W końcu jestem Horan. Niall Horan. A my nie zostaniemy wiecznie młodzi.


*

Nie zdziałałem nic. Już było za późno. Widocznie nazwisko Horan to nie wszystko. Płyty przestały się sprzedawać. Nasza muzyka przestała się podobać fanom. Zaczęliśmy ich tracić. Ziściły się nasze najgorsze koszmary - zespół rozpadł się. Czy możliwe, by klęska była nam pisana od początku? To przez tę sztuczność. Ludzie pokochali nas takich, jakimi byliśmy na prawdę, a nie tych, których graliśmy. Jeszcze kilka miesięcy temu byliśmy najpotężniejszym boysbandem na świecie. Teraz już nie mieliśmy nic. Nasza przyjaźń tego nie przetrwała. Przebywanie ze sobą przynosiło jedynie ból. Stać ich było jedynie na przeprosiny, że mnie nie posłuchali. Ciężko mi było zostawić to wszystko. Chyba zbyt pokochałem to życie. Stałem się cieniem, nikim. Jednego dnia popularna gwiazda, drugiego totalne zero. Wrak człowieka. Jednak najbardziej zabolała mnie ta strata przyjaciół. Nic tak mocno jak to. Jak to jest, że rano budzisz się i masz wszystko. Z każdą minutą staję się coraz gorzej, coraz więcej tracisz. A wieczorem nie ma już nic. Nic nie może przecież wiecznie trwać...
Koniec zespołu.
Koniec przyjaźni.
Koniec pasji.
Koniec wszystkiego.
Koniec mojego życia.
Koniec jego sensu.
Koniec. Nic poza tym.
Wieczna otchłań końca.
Koniec.
Koniec....
KONIEC.


-AAAAAAAAAAA! - Obudziłem się z krzykiem - Aaaaa! Chłopcy wróćcie! Nie zostawiajcie mnie! Nie chcę wpaść do tej otchłani! - wrzeszczałem.
-Niall! Spokojnie! - uspokajał mnie Liam.
-Liam nie odchodź! Zostań ze mną! - majaczyłem, błagając przyjaciela o zostanie.
-Ale już dobrze. Uderzyłeś się w głowę i straciłeś przytomność na kilka godzin! Już dobrze. Jesteśmy tu wszyscy. - przemawiał, akcentując wyraźnie ze spokojem każde zdanie.
-Nie chcę, żeby zespół się rozpadł! Nie możemy niczego zrobić? Jesteś najmądrzejszy, zrób coś, pro..
-Co?! One Direction nadal istnieje! To tylko wymysł Twojej wyobraźni. - głaskał mnie po głowie Louis.
-Serio? Uszczypnij mnie, że to nie sen. - poprosiłem. - AUĆ! - krzyknąłem, gdy poczułem ostry ból przeszywający mój nadgarstek.
-No co? Mieliśmy Cię uszczypnąć. - rzekł Harry.
-To jednak Wy! Moi przyjaciele! Nie opuszczajcie mnie! - błagałem zrozpaczony.
-Nigdy! - przyrzekł Zayn. Zrobiliśmy zbiorowy uścisk.
-Auć! Moja noga! Harry! - syknąłem.
-Wygodne to szpitalne łóżko. - stwierdził Loczek i obdarzył mnie ciepłym uśmiechem.
-Ale nadal się przyjaźnimy? Nie oddaliliśmy się od siebie? - wypytywałem ich.
-Horan! To uderzenie w głowę musiało być na prawdę poważne. - rzucił z sarkazmem Tommo.
-No coś Ty. To nie przez ten incydent. Ten uraz to on ma od urodzenia. - oznajmił Malik. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-Ale to urojenie, to nam musisz opowiedzieć. - rzekł Payne.
Odzyskałem przyjaciół. Właściwie, to cały czas ich miałem. Moja podświadomość pokazała mi jedynie, że tego nie doceniałem. Opowiem chłopakom. Nawet gdy się będą śmiali. Nikt z nas z pewnością nie chce, by nasza #1DFamily się rozpadnie. Co jak co, ale One Direction i Directioners są na wieki. Na zawsze, Do końca świata i jeden dzień dłużej.




_______________
ostatni imagine wyszedł masakrycznie, jak i ten. nie zdziwię się, jeśli przestaniecie to czytać. chyba moja wena czy coś wyczerpało się.
mam nadzieję, że zrozumieliście treść. wiem - stałam się beznadziejną twórczynią.

niedziela, 27 stycznia 2013

Imagine number 37

<część 1> <część 2> 

Wszystko strasznie bolało. Nic nie było dobrze. Nic się nie układało. Bez niej, bez tego gorącego uczucia. Bez nas.. Moja historia opowiada jak jednym incydentem można rozwalić całe swoje życie. Swoje i osoby, którą kochasz. Tylko nam udało się pokochać ot tak. Tylko mi udało się to spieprzyć ot tak.
*
Oglądanie naszych video przerwał mi wpadający do mieszkania Liam.
-Zbieraj się stary. [T.I.] jest w szpitalu. - poinformował i rzucił w moją stronę skórzaną kurtkę.
-Jak to w szpitalu?! - zdenerwowałem się i zerwałem z miejsca.
-Nie wiem. Jest tam już Niall. Reszta w drodze, a ja wstąpiłem po Ciebie. Nie ma czasu. - mówił spokojnym tonem, który mnie tylko bardziej zdenerwował.
Z roztargnienia nie zamknąłem nawet drzwi na klucz. Po prostu wybiegliśmy i szybko ruszyliśmy spod budynku.
*
-Niall gadaj co jest! - dobiegłem do blondyna i zacząłem go szarpać. Chłopcy mnie odciągnęli i próbowali uspokoić.
-Przedawkowała. - rzekł załamanym głosem. -Zrobili jej płukanie żołądka i coś jeszcze, ale dawka była za silna i niewiele mogą zdziałać... - mówił coraz ciszej, a w jego oczach pojawiły się łzy. Analizowałem kilkakrotnie jego słowa i stałem jak wryty. Totalnie bez ruchu.
-To przeze mnie, prawda? - wydukałem.
-Mieliśmy Ci powiedzieć, że brała, ale obiecała, że z tym skończy i nie mamy Ci o niczym mówić... - powiedział Zayn.
-Co?! To wiedzieliście, że ćpa?! I nic nie zrobiliście?! - ryknąłem na nich.
-Ona jest dorosła...
-Dorosła?! Mieliście jej pilnować! Mieliście zrobić wszystko, by już nie cierpiała! A nie pozwolić zmarnować jej życie! - wykrzyczałem z pretensjami.
-To nie nasza wina, rozumiesz?! Ja jej nie zdradziłem i to nie przeze mnie cierpiała, więc się zejdź ze mnie! - krzyknął na mnie Horan, wyrazem twarzy wykazując pogardę i odszedł. Liam pobiegł za nim.
-Nienawidzę Was.... nienawidzę Was, rozumiecie?! Nie-na-wi-dzę! - panikowałem i uderzyłem ręką z całej siły w ścianę, a potem opuściłem głowę. W tym momencie wyszedł lekarz.
-Jest ktoś tutaj z rodziny pani [T.I. i N.]? - zapytał.
-Jesteśmy przyjaciółmi. - odezwał się Louis.
-A ja... ja jestem jej chłopakiem. Byłem. Ale proszę mówić o co chodzi. - rzekłem i błagalnym spojrzeniem obdarzyłem faceta w białym fartuchu.
*
To, co usłyszałem pozbawiło mnie jakiejkolwiek nadziei na przyszłość. Razem z nią umarłem ja.


Zamknęłam książkę i spojrzałam na palące się ognisko oczyma pełnymi łez. Nie spodziewałam się takiego zakończenia.
-I jak ta Twoja lektura, przez którą już płaczesz? - dobiegł do moich uszu głos mojej mamy.
-Wspaniała. - rzekłam z uśmiechem. -Wspaniała. - powtórzyłam cichszym tonem. Odwróciłam przedmiot i zlustrowałam okładkę obiektu moich fantazji. Piękne loki, zielone oczy, malinowe usta. Czułam, że ta twarz stanie się obiektem moich skrytych marzeń i fanaberii. Jednak w mojej głowie historia ta, w której ja będę jego ukochaną, potoczy się całkowicie inaczej.

_____
w końcu skończyłam tę historię. jeżeli macie pretensje o takowe zakończenie sprawy, proszę napisać.
mam nadzieję do następnego. x

piątek, 25 stycznia 2013

Imagine number 36

<w tym imagine możecie czytać, mając na myśli dowolnego chłopaka z One Direction>
Istnieje wiele mitów na temat damsko-męskiej przyjaźni. Jedni mówią, że ona nie istnieje i jest tylko zaczątkiem miłości. Jakby wstępną fazą. Drudzy, że każdy, kto jej nie przeżył, nie wie, jak wspaniała to przyjaźń i nie koniecznie wiąże się z miłością. Trzeci nie mają zdania na ten temat. Ja należałam do tych ostatnich. Co prawda przyjaźniłam się z chłopakiem, ale sama nie byłam pewna swoich uczuć. Byliśmy do siebie szczerzy i traktowaliśmy się jak stare, dobre małżeństwo. Z tym szczegółem, że nie traktowaliśmy się jak para. 
Bolało mnie niemiłosiernie każde rozstanie. Czułam kłucie w sercu, gdy widziałam go z jakąś dziewczyną. Mówiłam sobie, że martwię się o niego, by nie miał złamanego serca. Z czasem zaczęłam zastanawiać się, czy aby nie jestem w nim zakochana. Spędzałam coraz więcej czasu na tych przemyśleniach, a nie u jego boku, jak zazwyczaj. Wiedziałam, że nie mogę wyjawić mu, tego, co w sobie duszę. Rozstaliśmy się na kilka miesięcy z powodu jego trasy koncertowej, w której nie chciałam uczestniczyć. Kontaktowaliśmy się tylko i wyłącznie za pomocą Internetu i telefonu komórkowego. 
W końcu, gdy wrócili, razem z zespołem wydał przyjęcie, na którym świętowaliśmy ich sukces. W pewnym momencie urwał mi się film lub po prostu umysł spłatał mi figla i nie byłam w pełni świadoma tego, co robię. 
*
Otworzyłam delikatnie oczy z uśmiechem na ustach. Znajdowałam się w znajomym pokoju. Moja głowa ułożona była na torsie jakiegoś chłopaka. Gdy ją uniosłam ujrzałam potarganą czuprynę przyjaciela. Po kilku sekundach, gdy wróciła mi świadomość, zerwałam się z łóżka. Byłam naga, podobnie jak on. Zabrałam kawałek pościeli i się nią owinęłam, nerwowo chodząc po pokoju, by przypomnieć sobie wydarzenia ostatniej nocy. Ogarniało mnie tylko uczucie zadowolenia i euforii. Podeszłam do okna, by zastanowić się, co dalej zrobić. 

~*~
Nie uciekła. Stała przy oknie niczym muza owinięta w suknię chwały. Po cichu podszedłem do niej i musnąłem jej ramię i mocno przytuliłem od tyłu.
-Myślałem, że uciekłaś. - rzekłem, rozkoszując się jej perfum, które dotąd pozostały na jej ciele.
-Nie uciekłam. - zapewniła i odwróciła się do mnie, podtrzymując pościel, którą była owinięta. -Zastanawiam się tylko, czy dobrze zrobiliśmy... - dodała, patrząc oczyma pełnymi wyrzutów.
-A co mówi Ci serce? - zapytałem odrobinę niepewny.
-A Tobie? - zagrała sprytnie, przebijając mnie na wylot swymi oczyma.
-Boję się, że czuje zupełnie coś innego niż Twoje i że osoba, które je posiada może Cię zranić. - przemawiałem, gładząc jej zaróżowiony policzek.
-Sama nie wiem, co czuję. I czy oboje nawzajem siebie nie zraniliśmy. - odpowiedziała. Wydawało mi się, że to jednoznaczna odpowiedź.
-Przepraszam. Wezmę swoje rzeczy i może już pójdę. - zaproponowałem, a ona kiwnęła głową. Spojrzałem w jej zaszklone oczy i odszedłem. Wziąłem swoje rzeczy i ubierałem się, a ona znów patrzyła w widok, rozciągający się za oknem. Wyszedłem z pokoju. Gdy znalazłem się przy drzwiach wyjściowych, wewnętrzny głos podpowiedział mi, bym wrócił. Pobiegłem szybko do jej pokoju. Siedziała na łóżku. Płakała. Podszedłem do niej i przytuliłem ją. -Zrobiłem coś nie tak? - upewniłem się.
-Nie chcę, byśmy się przyjaźnili, rozumiesz? - poinformowała mnie. W jednej chwili zawalił mi się cały świat. Jedna noc zmieniła wszystko.
-Mam odejść? - zapytałem pełen żalu i rozpaczy.
-A wytrzymasz ze mną? Z tym wszystkim? - rzucała kolejne pytania.
-Nie wytrzymam bez Ciebie. - odparłem i z całych sił ją przytuliłem, składając na jej czole ciepły pocałunek. 

____
Nie wiem, co zrobić z tym blogiem. Dalej go prowadzić, czy odejść? Proszę o komentarze. To dla mnie bardzo ważne. 
Co sądzicie o tym imagine? Właściwie napisałam go na doczekaniu. Nie wiem, jak z poprzednim, ponieważ są tylko 2 komentarze. To znaczy, ze nie kontynuować?
Im więcej komentarzy, tym szybciej następna praca. 
BARDZO PROSZĘ O OPINIE. inaczej prowadzenie tego bloga będzie pozbawione sensu.

Dżejn M. xx

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Imagine number 35 part I


Każdy marzy o sławie. Każdy, kto jej nie zaznał. A jeśli jej zaznał, dochodząc oraz osiągając wszystko, co tylko sobie wyśnił i nie ma jej dość, chcąc piąć się do góry - musi być zachłanny na pieniądze. Droga do niej nie jest usłana różami, tylko kamieniami i kłodami, ale sama ona ma kolczaste podłoże, gdy do niej dojdziemy. Albo zranisz, albo zostaniesz zraniony. Albo kupisz, albo zostaniesz kupiony. Nie jest łatwo. Wybierasz to lub to. Jesteś nad wozie lub pod wozem. Jesteś hot or not. Sama nie potrafiłabym dokonywać takich wyborów. Miałam zaufanego menagera, który pomagał mi w wielu sprawach. Właśnie. Użyłam dobrego czasu. MIAŁAM ZAUFANEGO MENAGERA. Dlaczego czas przeszły? Może dlatego, że przestałam mu ufać? Może dlatego, że robił wszystko dla 'dobra mojej sławy i kariery oraz swojego portfela', a nie 'dla mojego dobra'? To chyba wystarczające argumenty. Więc między innymi znosiłam nieprzespane noce, poświęcona uczeniu się scenariuszy czy układów tanecznych, wieczne podróże i długie rozstania z rodziną. Zwykle w takich bajeczkach bywa szczęśliwe zakończenie. Ale w tej sytuacji na nic takiego z początku się nie zanosiło. Dlaczego? Przesadził, przegiął, pogięło go...

*

-Znasz One Direction? - zapytał pewnego dnia, gdy poprosił o spotkanie w jego biurze.
-To chyba jakiś boysband, zgadza się? - niepewnie odpowiedziałam po krótkim zastanowieniu.
-Dokładnie. W jego skład wchodzi pięciu chłopców: Harry Styles, Louis Tomlinson, Zayn Malik, Liam Payne i Niall Horan. - wytłumaczył, a raczej rzekłabym: wyczytał z kartki.
-I co w związku z tym? - rzuciłam obojętnie i ziewnęłam ukradkiem. Jedyne o czym teraz marzyłam to dłuuuga kąpiel i wielogodzinny sen,a  nie odgadywanie dziwnych myśli meganera.
-Będzie cię interesował ten ostatni. - uciął, kładąc przede mną jego zdjęcie.
-Ten Niall Hor... Zaraz, zaraz. Jak to "będzie mnie interesował"?! - zbulwersowałam się, niemal zrywając się z fotela.
-Rozmawiałem z jego menagerami. Oboje potrzebujecie jeszcze większego rozgłosu. Więc dla obustronnych korzyści zostaniecie parą. Jego fani mogą stać się twoimi, a twoi - jego. - ciągnął naturalnie swoją gadkę, jakby oznajmiał codziennie, że ktoś, o kim tylko słyszałaś, ma zostać Twoim chłopakiem.
-Mam chodzić z kimś, kogo nie znam?! W tym momencie pan...
-To poznasz. - przerwał mi, bawiąc się rękoma.
-Zwalniam pana. - rzekłam podobnym tonem do jego.
-Po pierwsze mamy umowę, a po drugie nawet twoi najbliżsi  uznali, że mogłabyś kogoś poznać, bo nie masz przyjaciół. - dodał, rozkładając ręce, jakby chciał przekazać, że nie mam wyjścia.
-Marzy się panu, panie Smith! Nie będę okłamywała fanów ani nic udawała! - ucięłam krótko i ze złością kierowałam się ku wyjściu.
-Jesteś świetną aktorką. Dasz radę. Jutro o 15 bądź pod adresem, który wysłałem Ci na pocztę. - oznajmił, a ja trzasnęłam drzwiami i zdenerwowana ruszyłam do domu.

*

-Dzień dobry. Nazywam się John Smith, a to właśnie [T.I. i N.]. Przepraszamy za kilkuminutowe spóźnienie. - rzucił, gdy wchodziliśmy do jakiejś sali, przypominającej te konferencyjne, jakie zazwyczaj są w amerykańskich filmach.
-Dzień dobry. - rzekłam cicho i z nutą szorstkości w głosie.
-Witam. Bardzo miło, że przyszliście. - przywitał nas facet w średnim wieku i uśmiechnął się szeroko. - [T.I.], Niall - poznajcie się. - powiedział, kierując słowa w naszą stronę. - A pana, panie Smith zapraszam do sali obok. Omówimy szczegóły. - dorzucił, zachęcając ruchem dłoni mojego menagera do przejścia do pomieszczenia obok.
-Usiądź. - rzekł Niall, dotychczas stojący. Gdy spełniłam jego polecenie, zrobił to samo. Napiętą atmosferę można było kroić nożem czy jeść łyżkami.
-To Ty wymyśliłeś ten cały spisek? - zapytałam, patrząc prosto w jego błękitne oczy.
-Nie. Jestem tylko jego ofiarą tak, jak Ty. - odrzekł i wyraźnie zrobił się smutny. - Przepraszam, że zostałaś w to wciągnięta. - schował twarz w dłonie.
-Siedzimy w tym razem. - odparłam i spojrzałam w podłogę. 
-Kiedy ja się do tego nie nadaję! Nie potrafię udawać. - lamentował, a w jego oczach można było dostrzec roztargnienie i rozpacz.
-Będzie ok. Mam nadzieję. - ściszyłam głos.
-Nic o nas nie wiedzą. Ranią nas. - dodał, spoglądając na mnie. - Moglibyśmy zostać przyjaciółmi, a nie od razu parą... jesteś świetną aktorką i z pewnością to ci nie pasuje. Ten chory związek z kimś takim jak ja.. - dokończył i uderzał delikatnie palcami w blat stołu.
-Czyżby mój idol mnie lubił? - uśmiechnęłam się blado i podniosłam na niego wzrok.
-Jesteś fanką One Direction? - zapytał podekscytowany.
-Jeszcze nie, ale to można zmienić, prawda? Nie masz nic przeciw? - upewniłam się z szerokim uśmiechem, mając nadzieję, że nie zgasiłam jego entuzjazmu, który tak bardzo był mu do twarzy.
-A jeśli poznasz mnie i zmienisz zdanie? - zmartwił się.
-Nie mo...
-Widzę, że już się poznaliście. Mam nadzieję, że będzie nam się miło współpracowało. - rzucił jego menager, stojąc dumnie obok mojego, przerywając mi. Nie zorientowaliśmy się, kiedy oboje znaleźli się w pokoju.


_____________________________
witam Was po strasznie długiej przerwie. przepraszam. mam nadzieję, że nie 'zraziliście się' do tego bloga i to, co przed chwilą przeczytaliście, przypadnie Wam do gustu. chyba trochę wyszłam z wprawy.
zainteresowała Was pierwsza część i chcecie drugiej? jeśli tak - proszę o komentarz. to bardzo ważne!
mam ferie i siedzę w domu, więc chętnie uruchomię moją wyobraźnię i napiszę kolejną część, jeśli tylko zechcecie ;)

luv u all, Dżejn M. x